Jak oceniam rooming-in?

20 marca 2017
8 trików ułatwiających organizację domu z małym dzieckiem
13 marca 2017
Lekcje z prawa Murphy’ego dla rodziców niemowlaków
27 marca 2017

Ten temat podsunął mi mąż, przypominając o panice, którą odczuwałam na myśl, że po cesarskim cięciu będę musiała zajmować się sama dwójką noworodków. Jak więc sprawdził się u mnie rooming-in?

Nasze mamy rodząc w szpitalu widziały zazwyczaj swoje maluszki przez kilka godzin dziennie. Ponieważ kilka dekad temu nie było tylu zachęt do karmienia piersią, można było przywieźć młodej mamie dziecko na kilka godzin, a potem oglądało się je przez szybkę. Podobnie tata mógł obejrzeć dziecko jedynie przez szpitalne okno.

Obecnie coraz popularniejszy jest rooming-in. Określenie to oznacza, że noworodek, o ile nie było komplikacji przy porodzie, zostaje z mamą w jej pokoju 24 godziny na dobę. System ten ma wiele zalet, w tym sprzyja budowaniu więzi matki z dzieckiem oraz karmieniu piersią. Ponadto łatwiej uzyskać informacje od lekarza na obchodzie o stanie dziecka czy monitorować wszystkie badania i szczepienia.

Jednak wychowana na opowieściach z lat 80-tych miałam wizję, że urodzę, odpocznę, przywiozą mi świeżo umyte dzieci na karmienie, potem pośpię, pójdę je pogłaskać i wrócę poczytać książkę. Świadomość, że od razu, bez żadnego przygotowania, zostanę sam na sam z moją dwójką, przeraziła mnie. Wyobraziłam sobie siebie z dwójką płaczących dzieci, bez żadnego pomysłu jak im pomóc i bez żadnego wsparcia. Podobnie przeraziła mnie jednak cena pokoju rodzinnego, w którym przez całą dobę mógłby być ze mną mąż (ok. 500 zł za dobę) i cena prywatnej położnej (ok. 1200 zł za dobę). Dlatego, co prawda spanikowana, postanowiłam zweryfikować, jak sprawdzi się ten system u mnie.

Pierwsze godziny i najtrudniejsza druga noc

Po porodzie trafiłam do sali pooperacyjnej, gdzie spędziłam z dziećmi 8 godzin leżąc nieruchomo. Następnie popołudniu zostaliśmy przewiezieni do pokoju, który dzieliliśmy z inną mamą i jej maluchem. Tam mógł być już ze mną mąż i mama, więc sama zostałam dopiero wieczorem. Dzięki ich pomocy mogłam pójść wziąć pierwszy prysznic i spróbować chodzić pierwszy raz po cesarskim cięciu.

Ciężko było mi się ruszać, ale chłopaki głównie spali, więc głównym problemem było jak przysunąć ich wózek Kwapisza do swojego łóżka, żebym mogła monitorować czy oddychają. Kolejną komplikacją był fakt, że w przerwie między łóżkami z trudem zmieściły się dwa wózki, więc ciche wstanie z łóżka było skomplikowane logistycznie.

Pierwsza noc była mocno nie przespana, głównie z powodu emocji. Na szczęście dawałam radę wstawać do każdego synka, a i przewijania nie było tak dużo. Potem w ciągu dnia miałam wsparcie męża i mamy, więc dałam radę wziąć prysznic, przebrać się i chwilkę przespać. Moje badania również odbywały się w szpitalnym pokoju, a chłopcy mogli być cały czas obok, ewentualnie trzymani przez pielęgniarkę.

Kolejna, druga, noc była najtrudniejsza, co podobno jest normą. Chłopaki na zmianę płakali, przestało trzymać znieczulenie i zaczęłam czuć szwy. Pobudki co chwilę, ból, niewyspanie, które dało w kość. Wszystko to zaowocowało kryzysem o 2 w nocy, kiedy nie dawałam już zupełnie rady. Na szczęście z własnej inicjatywy przyszła położna i zaproponowała, że przejmie na chwilę dzieci. Dzięki temu pospałam około 3 godzin jednym ciągiem, co było błogosławieństwem.

Zalety i wady systemu rooming-in

Podsumowując, rooming-in da się przeżyć. Potrzebne jest jednak wsparcie partnera i rodziny w ciągu dnia, żeby móc na chwilę zająć się sobą lub przespać się. W większości szpitali godziny odwiedzin trwają od około 10 do 19-20, co daje kilkanaście godzin dodatkowej pomocy przy maluszku. Ponadto nie należy się wstydzić prosić o pomoc szpitalny personel. Chociaż słyszałam historie o tym, że położne nie pomagają położnicom, sama na szczęście tego nie doświadczyłam.

Za plus systemu rooming-in, poza bliskością, można uznać to, że od razu, pod okiem pielęgniarki, poznaje się podstawy pielęgnacji dziecka. Łatwiej jest również uczyć się karmienia piersią, bo dziecko cały czas jest obok. Dodatkowo tata od początku angażuje się w opiekę nad noworodkiem.

Zdecydowanym minusem jest natomiast to, że zwykle się z kimś dzieli pokój. To powoduje, że ma się mało miejsca, płacz jednego malucha budzi zarówno drugie dziecko, jak i matkę (zanim nauczy się odróżniać płacz własnego potomka). Także w ciągu dnia dzieci w różnych godzinach śpią i jedzą, więc często przeszkadzają sobie nawzajem. Również rodzina zwykle tłumnie odwiedza mamę i dziecko, co powoduje, że wizja spokojnego budowania więzi matki z dzieckiem pozostaje jedynie marzeniem.

Komentarze są wyłączone.